Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedziałam dobrze, że wszelkie prośby i wykręty na nic by się nie zdały. Musiałam się zgodzić. Ogarnęło mnie tylko oburzenie na myśl, że z tej racji będę musiała stale siedzieć w domu. Przecież nie mogłam dopuścić do tego, by Robert lub jego wysłannik zjawił się tu podczas mojej nieobecności i trafił — co jest bardzo możliwe — na Jacka.
Powiedziałam to majorowi, lecz ten mnie uspokoił:
— Co do tego nie ma żadnych obaw. Upewniam panią, że ten, który się zgłosi, będzie doskonale poinformowany o tym, czy pani jest w domu i nawet, czy jest sama. Takich rzeczy na ślepo oni nie robią.
Siedzieliśmy właśnie z Jackiem przy obiedzie, usiłując oboje udawać swobodnych i wesołych, gdy w przedpokoju rozległ się dzwonek. Zerwałam się jak oparzona. Ja chyba dostanę szału od tych dzwonków. Wciąż pędzę, by sama otwierać drzwi. Jacek patrzy na mnie z coraz większą podejrzliwością. Niech sobie myśli co chce.
Tym razem była to jakaś dziewczyna, która mnie zapytała:
— Czy to pani Renowicka?
Gdy powiedziałam, że tak, skinęła głową i wręczyła mi niewielki pakuneczek.
— Przysyła to pani pan major.
Wprost z przedpokoju przeszłam do łazienki i ukryłam paczkę za wanną. Tam na pewno nigdy nikt nie zagląda.
— Co ci jest, kochanie? — zapytał Jacek, gdy wróciłam do stołu.
Byłam bliska płaczu. Cóż mu mogłam odpowiedzieć?
— Każdy ma swoje zmartwienia... — szepnęłam.
Nie wypytywał więcej. On jest taki subtelny. Przyjął aluzję i uznał za stosowne nie domagać się ode mnie wyjaśnień, skoro sam o swoim zmartwieniu nie chce ich udzielać.
Niemal z radością dowiedziałam się, że przez całe popołudnie