To już stryjowi w zupełności wystarczyło. Uradziliśmy natychmiast depeszować do Brukseli, by trzymano się tego śladu i postarano się dowiedzieć jak najwięcej o owym panu Folkstonie.
Jednocześnie stryjowi przyszedł do głowy wcale niezły pomysł, by skomunikować się z wujem Jacka, który wówczas był ambasadorem i pod którego opieką Jacek przebywał za granicą. Od niego na pewno można się będzie czegoś dowiedzieć.
Tak się zapaliłam do tej myśli, że od razu z cukierni zadzwoniłam do Tota z zapytaniem, czy nie wie, gdzie obecnie przebywa pan Włodzimierz Dowgird. Toto nie wiedział, lecz oświadczył mi, że w Klubie Myśliwskim wiedzą na pewno i za pół godziny będzie mógł mi służyć informacją.
Odkąd wuj Dowgird dostał jakiegoś szczególniej złośliwego reumatyzmu, zrezygnował ze służby dyplomatycznej i albo przebywa gdzieś na południu, albo u siebie na wsi pod Łęczycą. Wuja Dowgirda znałam bardzo mało. Dwa czy trzy razy był u moich rodziców podczas mego narzeczeństwa, później na naszym ślubie i wreszcie przed rokiem spotkałam go w Heluanie. Podobno właśnie Egipt najlepiej wpływa na jego reumatyzm.
Pomimo tego, że bardzo niewiele się znamy, lubi mnie naprawdę. A i ja dla niego żywiłam zawsze sympatię. Ujmuje już samą swoją powierzchownością. Mniej przypomina dyplomatę. Przynajmniej nie ma typu międzynarodowego, lecz wybitnie polski. Podobny jest bardzo do pana Edwarda Platera z Osuchowa i do Wojciecha Kossaka.
Z niecierpliwością czekałam na telefon Tota, i szalenie się ucieszyłam, gdy mi oświadczył, że wuj Dowgird jest w Kocińcach pod Łęczycą:
— Ach, to świetnie — zawołałam, a ponieważ u mnie decyzje przychodzą niesłychanie szybko, powiedziałam:
— Wiesz, mam szaloną ochotę odwiedzić go. Czy nie pojechałbyś ze mną?
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.