wacji moich okien. Nie widywałam na ulicy nikogo, kto by się w nie wpatrywał. W pragnieniu ukarania Roberta zrodził się teraz żal do majora. Dlaczego go nie pilnowali? Oto teraz mieliby go w ręku.
Nigdy dotychczas nie przeżywałam takiego wzburzenia. Czułam się wręcz zniweczona, dotknięta w najboleśniejszy sposób, upokorzona. Więc kłamał, że mnie kocha, więc oszukiwał mnie bezczelnie! Więc chciał mnie użyć tylko jako narzędzia swoich podłych machinacji. Jakże szczęśliwa byłam teraz, że przynajmniej machinacja ta się nie udała. Zasłużył na to. Zasłużył, by go ujęto.
— Co robić? Co robić? — myślałam gorączkowo.
Już od okna chciałam zawrócić i biec do gabinetu, by telefonować do majora, lecz zdałam sobie sprawę, że i tak nie zdążą.
W tej właśnie chwili ujrzałam Roberta na dole. Przechodził przez jezdnię. Nagle spośród przechodniów wysunął się jakiś niski, gruby pan i skierował się w jego stronę.
Wówczas stało się coś strasznego. Robert błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni rewolwer. Rozległ się jeden strzał, później drugi i trzeci.
Przechodnie w panice uciekali we wszystkie strony. Teraz zobaczyłam, że ze stojącego opodal samochodu również strzela jakiś jegomość w brązowym kapeluszu. Robert rzucił się w bok i zaczął biec w stronę skrzyżowania ulic. Za nim pędziło dwu, czy trzech ludzi. Oni strzelali do niego, on raz po raz odwracał się i również do nich strzelał.
W powietrzu rozlegała się kanonada i skądś z daleka gwizdki policyjne. Otworzyłam okno i wychyliłam się.
Na rogu Robert zobaczył widocznie biegnących naprzeciw policjantów, gdyż zatrzymał się. Tej jednej chwili wystarczyło. Musiało go ugodzić kilka kul naraz, gdyż upadł, jak ścięty kosą.
Wokół niego, na śniegu szybko zaczęła rosnąć czerwona plama krwi.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.