Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

sach. Jako człowieka, który ponosi odpowiedzialność za to niepowodzenie.
Jacek mówił:
— Niestety, nie był to sen. Stopniowo przypomniałem sobie wszystko. Małżeństwo zostało formalnie zawarte i klamka zapadła. Możesz mi wierzyć, Haneczko, że od pierwszej chwili wiedziałem, że popełniłem błąd.
Wzruszyłam ramionami:
— Dlaczego błąd?... Była aż tak oszołomiająco piękna, jak mówisz, kochałeś ją do szaleństwa, pochodziła z rodziny odpowiadającej ci pod względem towarzyskim, w dodatku zamożna... Nie widzę tu błędu.
Spojrzał na mnie z rozczuleniem, które odczułam jak obrazę:
— Dziękuję ci, że jesteś tak wyrozumiała — powiedział.
— To nie jest żadna wyrozumiałość, mój drogi, lecz po prostu niewiara w to, że byłeś niezadowolony.
— Jakto?... Nie wierzysz mi?...
Zaśmiałam się:
— Szkoda, że nie mogłeś słyszeć własnego tonu. W twoim pytaniu brzmiało takie oburzenie, jakbyś był człowiekiem najbardziej zasługującym na wiarę jeżeli nie na całym świecie, to przynajmniej w środkowej Europie.
— Ach — przygryzł wargi — w ten sposób to rozumiesz.
— Właśnie w ten. A jakiż inny doradziłbyś kobiecie, która po trzyletnim pożyciu małżeńskim dowiaduje się nie czegoś tam kompromitującego z przeszłości męża, lecz tego, że pomimo ślubu, który był oczywiście fikcją, jest tylko kochanką... czy raczej utrzymanką...
Jacek poczerwieniał i zwiesił głowę:
— Masz prawo najsurowiej mnie potępić, ale nie przypuszczałem, że zechcesz być aż tak okrutna.
— Ach, bynajmniej. Nigdy nie byłam dalej od jakichkolwiek okrutnych zamiarów niż teraz. Jestem gotowa najspokojniej wy-