— Tak. Przed nim i przed wszystkimi, którzy mogliby mu o tym donieść.
— Nie było to zapewne rzeczą łatwą?
— Owszem. Zamieszkaliśmy w małej wiosce w pobliżu Kadyxu, gdzie nie mogliśmy spotkać nikogo znajomego...
— Szczęście w cichym zakątku — wtrąciłam.
— Była to namiastka szczęścia, dla nas obojga, bo i Betty gryzła się wewnętrznie również. Przecie i ona musiała dla mnie zerwać z rodziną. Nie mówiliśmy ze sobą o tym nigdy, ale pomimo nadrabiania minami, oboje wiedzieliśmy już, że popełniliśmy szaleństwo. Na usprawiedliwienie mieliśmy tylko to, że byliśmy bardzo młodzi, a ślub wzięliśmy, co tu obwijać w bawełnę, po pijanemu.
— No i to, żeście się kochali — podkreśliłam.
Nie zaprzeczył. Siedział przez chwilę w milczeniu i powiedział:
— Pewnego dnia, wróciwszy do domu, nie zastałem jej. Wyjechała. Nie zostawiła mi najmniejszego śladu. Nie będę ci opisywał tych sprzecznych uczuć, które wówczas przeżywałem. To nie należy do sprawy i nie ma na nią żadnego wpływu. Jeżeli poszukiwałem jej wszędzie, robiłem to z poczucia obowiązku. Wszystkie poszukiwania jednak nie dały rezultatu, chociaż nie żałowałem ani starań, ani pieniędzy. Tak mijały lata i bądź przekonana, że nie przerwałem poszukiwań aż do dnia naszego ślubu. Pamiętasz na pewno twoje własne niezadowolenie z kilkakrotnego odkładania tej daty. Musiałem to robić w obawie, że Betty niespodziewanie się odnajdzie. Ale gdy minęło lat pięć, doszedłem do przekonania, że albo umarła, albo w ogóle już nigdy nie da znaku życia. Przyznaj sama, czy nie miałem prawa tak rozumować.
— Przypuśćmy, ale w żadnym razie nie miałeś prawa zatajać tego przede mną!
— Tu jest mój największy grzech, ale, Haneczko, wejdź w
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.