Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Albo nie pamięta mnie z Warszawy (widziałyśmy się w Bristolu zaledwie kilka razy), albo świetnie umie udawać. Jej zielone oczy prześlizgnęły się po mnie z doskonałą obojętnością. Zdążyłam się już dowiedzieć, że mieszka na pierwszym piętrze i oczywiście ma apartament. To mi trochę zepsuło humor. Dyrektor obiecał, że gdy tylko zwolni się apartament na drugim piętrze, gdzie mieszka obecnie jakiś bogaty Niemiec z Górnego Śląska, przeznaczy go dla mnie.
Jestem trochę zmęczona podróżą i krakowskimi wizytami. Człowiek nawet nie wie ilu ma dalekich krewnych.
Jednak ten Toto ma gest. Powiedziałabym nawet, że zrobiło to dobre wrażenie w hotelu: w moim pokoju oczekiwał mnie wielki bukiet róż. Musiał to załatwić telegraficznie.
Kolację zjadłam u siebie. Teraz notuję te kilka słów, by czym prędzej wziąć kąpiel, i położyć się do łóżka. Z dołu dolatują dźwięki orkiestry. Jestem ciekawa, czy ta cała Betty porobiła już tu znajomości. Wyobrażam sobie, jakie ma stroje! Jednak nie sądzę, bym się dała zdystansować.

Sobota

Spotkałam Romka. To jednak jest przyjemnie, gdy ktoś przy każdym spotkaniu ze mną czerwieni się, jak pensjonarka. Umacnia to mnie w wierze we własne wartości. Zatrzymałam sanki i zawołałam go. Stał przed jakimś sklepem. Potknął się o kupę śniegu na brzegu chodnika. Zachował się wprost niezdarnie, co przy jego klasie ma duży urok. Ubrany zresztą był, jak zawsze, pierwszorzędnie. To jego ogromna zaleta. Nie cierpię mężczyzn źle ubranych. Taki na przykład Leszek Ponimirski programowo ubiera się fatalnie. Podejrzewam nawet, że bardzo rzadko się kąpie. Romek pocałował mnie w rękawiczkę i powiedział:
— Och, nie przypuszczałem, że jesteś w Krynicy. Gdyby...
Nie dokończył, więc zapytałam: