Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

ścią i brakiem agresywności robisz dookoła siebie reklamowy hałas. Każesz się zdobywać.
Niecierpliwie ruszył ramionami:
— Wcale nie chcę być zdobywanym.
— Tym gorzej.
— Nie zależy mi na tym.
— A jednak takie sprawiasz wrażenie — brnęłam naprzód. — Oto człowiek nie z tego świata, zazdrośnie strzegący skarbów swego serca, zaklęta królewna, niedostępna forteca, czy jak tam chcesz to nazwać, która czeka na zwycięską zdobywczynię.
Zaśmiał się nieszczerze:
— Upewniam cię, że nie czekam. W ogóle te sprawy zbyt mało zajmują miejsca w moim życiu, bym miał im poświęcać więcej uwagi.
— Aha, chcesz mi przez to dać do zrozumienia, że ja zbyt wiele o nich myślę.
— Nie miałem tego zamiaru, ale, skoro już o tym mówimy... nie mogę zaprzeczyć. Rzeczywiście wydaje mi się... Może mi się wydawać, że poświęcasz im zbyt wiele czasu.
— Czy można zbyt wiele czasu poświęcić miłości?!
Znowu się zarumienił i odpowiedział jakimś zupełnie innym tonem:
— Miłości można poświęcić całe życie.
To dziwne, że ten Romek, przy jego urodzie jest taki poważny. Przyglądałam się jego profilowi. Ma w sobie coś z Savonaroli. Jakiś zacięty wyraz i klasyczne linie czoła, nosa, podbródka. Umiałby być okrutny. Gdyby się we mnie nie kochał, na pewno bym się go bała. To jednak dziwne, jak wielką władzę dać może uczucie. Siedziałam obok niego, mówiłam mu rzeczy przykre i drażniące, wiedząc, że nic mi nie grozi, że jeden mój uśmiech, jedno dotknięcie ręki może go uszczęśliwić.
— Życie byłoby niesłychanie nudne — powiedziałam — gdybym na nie patrzyła twoimi oczami.