— Owszem. Jeden raz.
— Zdumiewasz mnie.
— Jeden raz, gdy poznawszy ciebie, nie uciekłem na drugi koniec świata...
Bardzo to ładnie powiedział. To zasługiwało już na nagrodę. Zdjęłam rękawiczkę i lekko pogłaskałam go po twarzy. On jest naprawdę bardzo zabawny. Cofnął się tak gwałtownie, jakbym go dotknęła rozpalonym żelazem. To jednak jest frapujące.
— Przepraszam — powiedziałam. — Nie chciałam zrobić ci przykrości...
Miał zaciśniętą szczękę i pod naciągniętą skórą twarzy grały mu mięśnie. Niewielu znam mężczyzn równie ładnych tą prawdziwie męską, niebezpieczną urodą. Umie świetnie panować nad sobą, ale jego miłość musi być jak burza, jak orkan. Ile gwałtowności kryje się pod tym pozornym spokojem!
Dobrze jednak zrobiłam, że nie zostałam jego żoną. Byłby świetny właśnie jako przygoda. Ale na stałe, na co dzień byłoby to zbyt monotonne. A w dodatku niebezpieczne. Odczułam to wyraźnie, że bałabym się go. Nie umiałby mi zostawić chwili czasu, nie wypełnionej sobą. Taka zachłanność musi pociągać i na pewno pociąga w nim niejedną, ale á la longue stałoby się to torturą.
Jak mu to wszystko wytłumaczyć? Mężczyźni o psychice tego typu nie są zdolni do zrozumienia czegoś, co nie jest wieczne, ostateczne, nieodwołalne. On jest bezapelacyjny. I ma tak wspaniale zarysowane nozdrza, które poruszają mu się ledwie dostrzegalnie. Opanowała mnie nagle nieprzezwyciężalna ochota, by go pocałować. Mocno, w same usta.
Sanki minęły ostatnie zabudowania. Droga była pusta. To okropne mieć do czynienia z mężczyzną tak wysokim, który nie ma najmniejszego zamiaru pochylić się, by ułatwić mi zadanie. Przecież trudno, bym się nań wspinała. A nieludzko mnie korciło. Wprost musiałam go pocałować.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.