Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
Poniedziałek

Wczoraj nie pisałam, bo nie miałam czasu. A zresztą nic się nie zdarzyło. Betty Normann nadal zdaje się nie szukać ze mną zbliżenia. Kłaniamy się sobie z uśmiechem. To wszystko. Dziś zauważyłam, że zapuszcza sieci na generała Koczyrskiego. Dziwny gust. Koczyrski ma wprawdzie nie więcej niż lat pięćdziesiąt, ale jest zupełnie brzydki. I nieszykowny. Czyżby jej imponowało to, że zajmuje jakieś dygnitarskie stanowisko? Byli razem w Żegiestowie i wrócili przed samym wieczorem.
Mój kostium narciarski robi furorę. Podobny, ale w znacznie gorszym gatunku, (rzuca się to w oczy), ma jakaś pani Retz, czy Rentz z Łodzi. Poza tym w całej Krynicy nic ciekawego. Nigdy sobie nie daruję, że nie nauczyłam się dobrze jeździć na łyżwach. Te dwie smarkate Holdynówny są formalnie oblężone. Rzeczywiście jeżdżą bardzo ładnie. Kostium łyżwiarski jest niesłychanie twarzowy. Gdy tylko idą na ślizgawkę, wali tam pół Krynicy.
Spotkałam bardzo zajmującego człowieka. Jest to pan Joe Larsen Knidle, dyplomata amerykański z Moskwy. Przyjechał tu, by wypocząć. Spędzam z nim sporo czasu. Byłam dumna, że lepiej jeżdżę na nartach od niego. I jemu to zaimponowało. Okazało się, że Jacka zna jeszcze z Ligi Narodów, a z Totem polował kiedyś w Kongo. Bardzo miły, światowy człowiek. Nie żuje gumy i nie opowiada co trzecie zdanie o wspaniałościach Ameryki. Z tym wychwalaniem swego kraju, Amerykanie na ogół są nużący. Wszystko co amerykańskie, jest dla nich superlatywem. Gdy chce taki zrobić mi komplement, mówi:
— Ależ panią można wziąć za Amerykankę.
Okropne! Za Amerykankę! Nie przeczę, że przeważnie są ładne, wysportowane i dobrze utrzymane. Ale ich sposób bycia z paleniem papierosów przy zupie, z włóczeniem się po nocnych klubach z przygodnie poznanymi ludźmi, ich, mówiąc po pro-