Nie układałam jeszcze żadnych planów. Cieszę się jednak z tego, że teraz będę mogła bez wzbudzenia jej podejrzeń wstąpić któregoś dnia do niej i rozejrzeć się w jej apartamencie. Muszę koniecznie zdobyć sobie identyczny o piętro wyżej. W razie przyłapania mnie, będę mogła się tłumaczyć pomyłką o piętro.
Rozmawiałam z dyrektorem i obiecał mi, że apartament za dwa dni będzie wolny.
Pan Larsen przychodzi teraz na obiady do „Patrii“ i jemy razem. Jest nader interesującym interlokutorem.
To musi coś znaczyć. Ponieważ wiem, że w Biarritz posługiwała się kiedyś jakimś cudzym nazwiskiem, (a właściwie swego panieńskiego też używa nieprawnie, gdyż powinna nosić nazwisko Jacka), skłonna jestem raczej wierzyć pamięci Larsena, niż zachowaniu się tej kobiety.
Było to tak.
Jedliśmy właśnie z panem Larsenem obiad, gdy do sali restauracyjnej weszła miss Normann. Przechodząc obok mego stolika pozdrowiła mnie może nawet z większą dozą serdeczności, niż na to pozwalała nasza krótka znajomość. Odpowiedziałam jej tym samym. Larsen wstał i ukłonił się również. Odpowiedziała mu ledwo dostrzegalnym skinięciem głowy. Gdy już zajęła miejsce po drugiej stronie sali, Larsen powiedział:
— Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że znam tę damę. Kto to jest?
— Nazywa się miss Elizabeth Normann.
— To dziwne — mruknął. — Przysiągłbym, że kiedyś nazywała się inaczej. I że spotykałem ją stosunkowo często.
Spojrzał w jej stronę i dodał:
— Może wtedy miała włosy innego koloru i... Chciałem powiedzieć coś niedorzecznego.