Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

By go dobić, powiedziałam:
— No, nie będę już państwu dłużej przeszkadzała. Życzę miłej siesty. Jest już tak późno, a ja jeszcze mam moc rzeczy do załatwienia.
Romek próbował zapewnień, że on również się śpieszy, lecz nie dałam mu dojść do słowa i wyszłam.
W pół godziny po obiedzie zatelefonował do mnie, pytając, czy może mnie widzieć!
Powiedziałam:
— Ależ zawsze, Romku. Z przyjemnością. Panna Normann zwykle wypoczywa po obiedzie u siebie. Więc będziesz miał chyba trochę wolnego czasu o tej porze.
W jego głosie była prawie wściekłość:
— Nic mnie nie obchodzą wypoczynki panny Normann. I mój czas nie jest w żaden sposób z nią związany.
— Nie rozumiem dlaczego tak gwałtownie zapierasz się zażylszej znajomości z osobą tak uroczą, jak panna Normann. Całkowicie akceptuję twój wybór.
Już myślałam, że przeholowałam. Milczał, trzymając słuchawkę, przez dobre pół minuty. Widocznie wahał się, czy nie skończyć na tym rozmowy. Lecz chęć przekonania mnie przemogła.
Zapytał sucho:
— Czy możesz mnie przyjąć teraz?
— Proszę cię bardzo. Będę cię czekała za jakiś kwadrans. Muszę się trochę wypięknić, bo nie chcę być zbyt rażącym kontrastem...
Przerwał mi:
— Dobrze, będę za kwadrans.
Co za śmieszny chłopak! Nie będę jednak twierdziła, że mi zupełnie nie imponuje. Niezłomność jego charakteru jest nader męska. Tym lepiej. Nie sztuka zdobyć takiego, który leci na skinienie palca byle idiotki. Nigdy nie byłam zwolenniczką łat-