Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

wych zwycięstw. A w tym wypadku uparłam się, gdyż wchodziła w grę jeszcze ta kobieta. Przysięgłabym, że nic ich nie łączy, ale jednak musiała mu się trochę chociaż podobać. Że on się jej podoba, to dla mnie nie ulega wątpliwości. On musi się podobać każdej kobiecie, cokolwiek zblazowanej. Zresztą widziałam, jak na niego patrzy. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie poprowadzić wręcz odmiennej strategii. Gdyby się zajęła nim poważnie, może dałaby spokój Jackowi. Doszłam do wniosku, że taka kobieta poważnie nim się nie zajmie. A rezygnując, uznam tylko jej przewagę.
Romek przyszedł ze swoją zabójczą punktualnością.
Zdążył się już opanować i przywitał mnie zupełnie spokojnie. Ponieważ zbliżał się zmierzch, zasłoniłam okna, gdyż przy sztucznym świetle zawsze łatwiej wytwarza się intymny nastrój. Kazałam podać kawę, a od dawna już miałam przygotowany ulubiony koniak Romka.
Usiadł na najmniej wygodnym krześle, chrząknął i powiedział:
— Przede wszystkim chciałbym się usprawiedliwić dlaczego nie przyszedłem wówczas...
Przerwałam mu:
— Ależ daj spokój, Romku. Nie mam prawa żądać żadnych usprawiedliwień. Wyznaję, że było mi trochę przykro, bo... Widzisz, nawet twój koniak miałam przygotowany... Ale trudno od kogoś wymagać, by wolał moje towarzystwo, niż towarzystwo kogoś milszego.
Spróbował się uśmiechnąć:
— Ostrze twojej złośliwości, Haneczko, nie może mnie zranić, gdyż wiem doskonale, że ani przez chwilę nie możesz na serio brać tego, co mówisz.
— Na serio? — zdziwiłam się. — Ale ja wcale nie twierdzę, by twoja przyjaźń z miss Normann była czymś aż tak bardzo serio.