Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, nie — zaprzeczyłam. — To wcale nie jest śmieszne. To jest oburzające. Oburza mnie myśl, że pozbawiasz mnie swego towarzystwa dla jakichś urojeń. Czy ty naprawdę nie widzisz braku logiki w swoim rozumowaniu? Więc jeżeli ci na przykład ktoś proponuje kotlet cielęcy, zrywasz się i uciekasz, bo możesz przyjąć tylko całe cielę. Z kopytami i z ogonem. Ani odrobinę mniej.
— To porównanie nic nie mówi — zmarszczył brwi.
— Owszem. Widzę tu zupełną analogię. Chcę dać ci przyjaźń, jak najwięcej serdeczności. Pocałowałam cię nawet, co, muszę przyznać, nie sprawiło mi wcale przykrości. A ty zgadzasz się ofiarować mi trochę czasu tylko na warunkach dozgonnych po wsze czasy, aż do Sądu Ostatecznego. Zastanów się, czy nie jest to irytujące. Owszem, wierzę ci, że miss Normann nie przedstawia dla ciebie żadnych szczególniejszych wartości. Chętnie w to wierzę. Ale protestuję przeciwko bojkotowaniu mnie.
Potrząsnął głową:
— Nie chcesz mnie zrozumieć, Haneczko.
— Więc naucz mnie — wzięłam go za rękę.
— Nie potrafię. Widocznie nie zdołamy się porozumieć nigdy.
— Znowu słowo „nigdy“! Naucz mnie. Spróbuj. Przecież kiedyś rozmawialiśmy ze sobą godzinami, i nie uskarżałeś się na brak inteligencji z mojej strony. Może i teraz uda się nam znaleźć wspólny język.
Podniósł na mnie swoje oczy pełne smutku i milczał.
Stanęłam tuż obok niego i zaczęłam końcami palców głaskać jego włosy. Myślałam, że się cofnie, on jednak tylko powiedział:
— Proszę cię. Nie rób tego.
— Masz takie miękkie włosy — odezwałam się cicho. — Podobno ma to oznaczać dobroć. Dlaczego jesteś dla mnie niedo-