Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

bry?... Tak wiele obiecywałam sobie po naszym przypadkowym spotkaniu w Krynicy.
Przesunęłam dłonią po jego policzkach i dodałam:
— Może i kochasz mnie, lecz na pewno mnie nie lubisz... Powiedz, dlaczego mnie nie lubisz? I teraz, kiedy dotykam twoich ust, zdaje mi się, że raczej grozi mi niebezpieczeństwo, niż pocałunek.
Głos jego brzmiał głucho przez zaciśnięte zęby:
— Hanko... Igrasz z ogniem.
Omal nie roześmiałam się. Brzmiało to jak żywcem wyjęte z przedwojennej powieści. A było tym zabawniejsze, że niewątpliwie szczere.

(Pragnę dodać tu do pamiętnika p. Renowickiej pewne wyjaśnienia. Otóż odezwanie się p. Romana Żerańskiego niewątpliwie brzmi w naszej potocznej mowie jak anachronizm. Literatura nowsza, film i scena unikają w miarę możności podobnych sformułowań. Jednakże — polecam to Państwu jako eksperyment — gdybyśmy podsłuchali rozmowy zakochanych, tych prawdziwych, znaleźlibyśmy tam wszystko, zaczynając od zdziwienia, że kwiaty pod stopami nie rosną, a kończąc na ewokacji: „Ty maju! Ty raju! Ty wiosno!“. Pod tym względem sztuka wyprzedza życie. Nie należy zresztą dziwić się temu. Przecież ludzie zakochani, w bardziej emocjonujących momentach, nie mają czasu zastanawiać się nad nowoczesnym sposobem wyrażenia swych uczuć. Dlatego chciałbym, by czytelnicy nie stracili sympatii do p. Żerańskiego z racji tej jednej jego wypowiedzi. — Przypisek T. D. M.).

— Niestety — powiedziałam — ile razy jesteśmy przy sobie, odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z lodem. Dlaczego jesteś dla mnie taki chłodny.
— Hanko, ty nie wiesz do czego mnie możesz doprowadzić — mówił już prawie niewyraźnie. Głos mu się załamywał i drgał.