dla dwóch świętości, które najbardziej cenię na ziemi, będzie natychmiastowe opuszczenie Twego pokoju.
To jednak nie załatwiło niczego i pozostawiło mój dramat, moją tragedię niedokończoną. Pragnę, muszę ją skończyć w ten, czy w inny sposób. Niestety, nasze zapatrywania na życie różnią się diametralnie. Nie myśl, że jestem tak naiwny. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem Ci całkiem obojętny. Przykro jest pisać o tych rzeczach, ale czuję się do tego zmuszony. Otóż poznałem, że sama pragnęłaś zbliżenia między nami, zbliżenia takiego, które uwłaczałoby zarówno Twojej godności, jak i mojej miłości ku Tobie.
Pragnęłaś, a raczej zdawało Ci się, że pragniesz. Znam Cię zbyt dobrze, by to rozumieć. W Twojej jasnej duszy, w Twoim dziewczęcym świecie wyobraźni coś niegodnego może zjawić się tylko jako przelotny i przypadkowy gość, jako kaprys, wynikający z przekory, jako przemijający bunt przeciw tym regułom moralnym, w których wyrosłaś, i które stały się Tobą.
Jestem mężczyzną i moim obowiązkiem jest wiedzieć to wszystko, gdyż ja i tylko ja za wszystko ponoszę odpowiedzialność. Tym surowiej potępiam siebie za to, że dałem się przez moment opanować szaleństwu. Było to z mojej strony słabością nie do przebaczenia.
Ale błogosławię tę chwilę, gdyż — może piszę to zbyt śmiało — przyniosła mi iskierkę nadziei. Daruj, że mówię otwarcie. Przekonałem się, że żywisz dla mnie nie tylko przyjaźń i sympatię, jak mówiłaś, ale masz i — jeszcze raz proszę o wybaczenie tego słowa — masz i pociąg do mnie.
Do śmierci nie zapomnę tej cudnej chwili, gdyś drżała w moich ramionach. Nie zapomnę Twoich zamkniętych powiek i rozchylonych ust. To jednak nie mogły być tylko zmysły. Nie mam wprawdzie w tym kierunku szczególniejszego doświadczenia, ale przysięgam Ci, że jest niepodobieństwem tak przeżywać tę chwilę szaleństwa, jak myśmy ją przeżyli i nie rozumieć, że dla nas obojga oznacza to coś znacznie większego, niż zwykły pociąg zmysłów, niż to, co w nas jest najmniej ważne. Mówię: dla nas obojga. I jestem tego pewien.