Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

gle zapukano do drzwi. Serce we mnie zamarło. O ucieczce nie mogło być mowy. Apartament ma tylko jedne drzwi. W pierwszej chwili przyszedł mi pomysł ukrycia się w łazience. Byłoby to jednak nic nie pomogło. Wchodząc, zamknęłam drzwi na klucz od wewnątrz. Jeżeli pukała pokojówka, to miała swój klucz i z łatwością przekonałaby się, że ktoś jest wewnątrz.
Pukanie rozległo się ponownie.
— Kto tam? — zapytałam po angielsku, usiłując podrobić głos miss Normann.
Odetchnęłam z ulgą, gdy odpowiedział mi męski głos, również po angielsku:
— Czy tu mieszka miss Elizabeth Normann?
Miałam więc do czynienia z kimś nieznającym terenu. Co miałam odpowiedzieć? Zależało mi przecież tylko na tym, by oddalił się od drzwi na moment, wystarczający na moją ucieczkę. Należało go wysłać do portiera. W tym celu powiedziałam:
— Nie. Omyłka.
Ten człowiek jednak nie ruszył się od drzwi, doprowadzając mnie tym do zupełnego przerażenia. Wreszcie powiedział przyciszonym głosem:
— Jutro.
Potem usłyszałam oddalające się jego kroki.
Co to mogło oznaczać? Najwyraźniej słyszałam „jutro“. Czy chciał przez to powiedzieć, że przyjdzie nazajutrz, czy miało to znaczyć co innego?
Nie miałam już czasu zastanawiać się dłużej nad tym. Szybko otworzyłam drzwi. Po dwóch minutach byłam już na dole, oddałam klucz i wróciłam do siebie. Z emocji rozbolała mnie głowa. Muszę napisać do Tadeusza, że jego plan nie powiódł się. Nie mam już tu właściwie nic do roboty. Mogłabym wracać do Warszawy. Zatrzymuje mnie tylko spodziewany list od Baxtera.
W każdym razie powinien odpisać. Dżentelmen nie zostawia damy bez odpowiedzi. Muszę się uzbroić w cierpliwość.