Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

— A zatem?...
— Jakkolwiek czujemy do siebie żal... — zaczął.
Przerwałam mu:
— Nie czuję do ciebie żadnego żalu.
— Więc wszystko jedno, jak to nazwiemy.
— Wcale nie wszystko jedno. Wychodząc z tego założenia, możesz swoim przyjaciołom opowiedzieć jak rozpaczam.
— Hanko — spojrzał na mnie z wyrzutem. — Wiesz przecież dobrze, że nigdy bym czegoś podobnego nie powiedział. Że nigdy i z nikim o tobie nie mówiłbym w sposób inny, jak tylko w najprzyjaźniejszy.
— Nie mam na to najmniejszej gwarancji.
— Więc daję ci słowo. Nie wiem dlaczego mnie znienawidziłaś tak nagle, ale ja zachowam dla ciebie te same uczucia, które żywiłem zawsze.
Podniosłam brwi:
— Ach, co za rewelacja. Żywiłeś dla mnie jakieś uczucia? Nigdy bym tego nie przypuszczała.
Toto poruszył się nerwowo na fotelu i odezwał się tonem już zupełnie obrażonym:
— Mieliśmy nie mówić o przeszłości.
— To ty zacząłeś.
— Niech i tak będzie. Ale już kończę. Zatem chcę ci zaproponować, byśmy nasze stosunki ułożyli w sposób nie rzucający się ludziom w oczy. Spotykamy się przecież tak często. Nie mówię już o Krynicy, gdzie mieszkamy w jednym hotelu. Ale i o Warszawie. Po co mamy dawać żer plotkarzom? Sądzę, że nie sprawia ci to szczególniejszej przykrości. Przecież i tak witasz się z wieloma osobami obojętnymi, lub z takimi, których nie lubisz. Unikniemy gadania. A to najważniejsze. Chodzi mi tylko o zachowanie pozorów.
— To niezbyt zręcznie do tego się zabrałeś. Pięknie zachowujesz pozory, gdy tak gwałtownie i publicznie atakujesz tę rudą