Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc wyjedź. Niech ci się nie zdaje, że cię zatrzymuję. Doskonale możesz to zrobić po kolacji.
Kręcił się na fotelu, jakbym go przygwoździła widelcem. Teraz już nie miałam najmniejszej wątpliwości, że chodzi o miss Normann. Najprawdopodobniej obiecał jej, że ją zabierze swoim samochodem. Do tego żadną miarą nie mogłam dopuścić. Byłby to dla niej triumf zbyt już wielki.
— Kazałem już spakować swoje rzeczy — westchnął Toto.
— Więc teraz każesz je rozpakować.
— Wymówiłem pokój. Przy tym tłoku nie wiem, czy już ktoś nań nie czeka. Nie miałbym gdzie nocować.
— Po cóż masz nocować? Wyjedziesz przecież na noc.
Postanowiłam być nieustępliwa. Niech ta wydra wie, że jeszcze ja tu mam coś do powiedzenia. Toto był zupełnie zakłopotany. Zerkał w moją stronę niepewnie i w duchu przeklinał pewno swój pomysł rozmówienia się ze mną. Wiedziałam, że nie starczy mu odwagi na postawienie sprawy otwarcie. Nienawidzę tego ciamajdy. Prawdziwy mężczyzna na jego miejscu oświadczyłby mi po prostu:
— Nigdy nie zmieniam swoich planów. Jeżeli zaś chcesz zachować pozory, służę ci. Zejdziemy teraz razem na podwieczorek i pokażemy się wszystkim.
Toto kręcił guzik przy marynarce i milczał. Zapytałam go:
— To chyba wszystko, cośmy mieli do omówienia. Nieprawdaż?
— Tak. Ale... Z tym moim wyjazdem...
Udałam oburzenie:
— Jak to? Robisz kwestię z kilku godzin?... Wymagasz, bym dla zachowania pozorów zmuszała się do obcowania z tobą, bym świeciła oczyma przed wszystkimi po afroncie, który mi wyrządziłeś, a sam nie możesz się zdobyć nawet na taką drobną ofiarę,