Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.
Niedziela

Doktór powiedział, że szrama na czole zagoi się bez śladu. Drżę na myśl, że może się na tym nie znać, chociaż podobno jest jednym z najlepszych specjalistów w Europie od kosmetycznych operacji. W dodatku prawy bok tak mnie boli, że mogę leżeć tylko na lewym.
Mirski ma rozkwaszony nos. Wyobrażam sobie, jak będzie wyglądał, gdy wyzdrowieje. Najgorzej jest z Totem. Przed chwilą miałam telefon, że stwierdzono skomplikowane złamanie lewej ręki. Zasłużył na to w zupełności. Szosa była śliska. Dwa razy go prosiłam, by jechał wolniej. A on ze złości wciąż dodawał gazu. To musiało się skończyć katastrofą. Całe szczęście, że drzewo padając, nie przygniotło auta. Bylibyśmy wszyscy trupami. Naturalnie z Mercedesa została kupa żelastwa.
Ci ludzie z niższych sfer zazdroszczą nam, że jeździmy samochodami. Gdyby wiedzieli, na jakie niebezpieczeństwa narażamy się, dziękowaliby Bogu, że los kazał im korzystać z tramwajów, pociągów i innych furmanek.
Jacek daje mi tyle dowodów swoich uczuć, jest tak uważny, tak we mnie wpatrzony.
Powiedział mi dziś rano, gdy martwiłam się, czy nie będę miała szpetnej blizny:
— Wstydzę się swego egoizmu, ale wyznam ci, że może bym nawet tego pragnął, byś zbrzydła, byś bardzo zbrzydła, byś nie podobała się nikomu, tylko mnie.
— Obawiam się, że i tobie przestałabym się podobać.
Zaśmiał się tak szczerze, że nie mogłam mieć wątpliwości:
— O, nie — zawołał. — Czytałem niedawno wcale nie głupią książkę jakiejś angielskiej autorki. Zdaje się, że nosi tytuł „Technika Małżeństwa“. Znalazłem w niej niepozbawioną słuszności obserwację, że po kilkuletnim pożyciu mąż i żona już nie widzą swojej powierzchowności. Tak się do niej przyzwy-