Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

znam świat i setki ludzi, inaczej bym spojrzała na pana Anzelma. Jednego wszakże jestem pewna: zawsze zwróciłabym nań uwagę, gdyż był to człowiek niezwykły. Miał nie więcej, niż lat trzydzieści, a rozporządzał wprost ogromną wiedzą. Ukończył dwa fakultety, zwiedził mnóstwo krajów. Zasięg jego zainteresowań wskazywał na niepospolity umysł i na wybitną inteligencję. Z tym wszystkim był absolutnie niezdolny do życia. Człowiek w tym wieku i o takim zasobie kwalifikacji gnuśniał na tej zapadłej wsi, jako nędznie opłacany guwerner, byle jak spełniał swoje obowiązki, zbierał różne rośliny, z których każdą umiał nazwać, lecz zbierał nieporządnie, i w końcu wyrzucał je do śmieci. I tak było ze wszystkim. Jedyną jego rozrywką, jeżeli można to było rozrywką nazwać, pozostawało kilka codziennych partyj szachów z Sułyhwą. Wygrywał zresztą zawsze. Wieczorami, gdy już wszyscy układali się do snu, pan Anzelm zostawał w małym saloniku z Anielą. Czytał jej wówczas wiersze lub grał na starym fortepianie, który sam nastroił. O czym ze sobą mówili i czy mówili w ogóle — nie wiem. Aniela wracała do siebie bardzo późno. Codziennie słyszałam jej powrót, gdyż deski na korytarzu skrzypiały.
— A czy ciocia nie zapytała cioci Anieli o to, co ich łączy?
Ciotka Magdalena potrząsnęła głową:
— Nie. Najpierw mnie to nic nie obchodziło. Zajęta byłam korzystaniem po raz pierwszy w życiu ze swej wolności. Robiłam, co chciałam. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Zresztą, między mną i Anielą nigdy nie zawiązała się nić bliższego kontaktu. Różnica wieku, usposobień, warunków w jakich wychowałyśmy się, wszystko to nas dzieliło. Pewnego dnia spotkałam pana Anzelma w odległej alei zapuszczonego parku. Spędziliśmy dwie godziny na rozmowie. Od tego się zaczęło. Była to jesień...
— Zakochała się ciocia w nim z miejsca.
— Nie. Nie jeszcze. Ale nadeszła zima. Muszę ci wyjaśnić,