Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

bardziej rozbawiłoby go czyjeś posądzenie, podsuwające mu myśl, że między Totem a mną istnieje coś więcej, poza zwykłą przyjaźnią. Tym bardziej nie uwierzyłby miss Normann. Ona jednak nie może o tym wiedzieć i dlatego prawdopodobnie będzie próbowała intrygi.
Tym swobodniej, tym demonstracyjniej nadawałam swemu zachowaniu się pozory największej poufałości. Przezwyciężając wręcz odwrotne pragnienia, pogłaskałam nawet Tota po twarzy. Stwierdziłam przy tym, że świeżo kazał się ogolić. To wszystko dla miss Normann. W tym krzątaniu się zwróciłam się do niej:
— Jaki śliczny wazon — powiedziałam. — Gdzie go pani dostała?
Toto rzucił się na łóżku i przełknął ślinę z takim hałasem, jakby właśnie się dusił. Ona, chociaż nie mogła tego nie dostrzec odpowiedziała ku jego przerażeniu:
— Zbyt mało znam Warszawę. Nie mogłabym określić. To na takiej długiej ulicy, w takim bardzo dużym sklepie.
— Ślicznie dobrany do koloru róż — skinęłam głową. — Musisz uważać, Toto, by zawsze w tym wazonie były takie właśnie róże. Jakże?... Jakże pani się czuje po powrocie z Krynicy?
— Och, dziękuję pani. Doskonale.
— Czy nie spotykała pani w Warszawie pana Żerańskiego?
— Kogo? — zapytała z szczerym zdziwieniem.
— Pana Żerańskiego, który był partnerem pani w wycieczkach narciarskich. Och, miss Normann, ma pani, jak widzę, krótką pamięć, jeżeli chodzi o pani adoratorów.
— O, bynajmniej — zaprzeczyła żywo. — Tylko z polskimi nazwiskami jest mi trudno. Wszystkie wydają mi się podobne do siebie. Jeżeli chodzi o pana Roma, pamiętam go doskonale. W Warszawie jednak go nie widziałam. Zdaje się, miał zamiar wyjechać do Szwajcarii.