Całe szczęście, że zdążyłam wrócić do domu w niespełna pięć minut po piątej. Pan Jurgus był już oczywiście na miejscu. Bawiła go ciotka Magdalena, czym nie wydawał się specjalnie zachwycony. Gdy poszła, by wydać polecenia służbie (pan Jurgus prosił o whisky i wodę sodową), powiedział mi:
— Od bardzo dawna chciałem panią poznać.
— Ja również o panu słyszałam.
— Nie wiem, co pani o mnie słyszała. Pragnąłbym natomiast, by pani wiedziała o mnie wszystko.
— Tak trudno jest wiedzieć o kimś wszystko — zauważyłam.
— Tak. Jeżeli ktoś robi tajemnice. Ja będę zupełnie szczery. Otóż, proszę pani, jak już mówiłem to pani wczoraj, wiele przeżyłem. Zjeździłem niemal cały świat. Wiele nauczyłem się i wiele zrozumiałem. I dlatego właśnie nie jestem szczęśliwy, chociaż dopiąłem tego celu, który sobie postawiłem. Przekonałem się, że ten cel był nic nie wart.
— Zaciekawia mnie pan. Do czegóż pan dążył?
— Do majątku, proszę pani. Postanowiłem sobie, że będę milionerem. Urodzony i wychowany w nędzy wyobraziłem sobie, że najwyższe szczęście daje pieniądz. Niech pani nie sądzi, bym był kiedykolwiek tak płytki, bym o pieniądzu myślał jako o samym bezpłodnym bogactwie. Nie traktowałem go również jako środka umożliwiającego beztroskie i luksusowe życie. Myślałem o nim, jako o potędze, którą daje posiadaczowi. Marzyłem, a raczej źle mówię, bo marzyć nigdy nie umiałem, układałem sobie plany, że będę zakładał fabryki i przedsiębiorstwa, że stanę się duszą zorganizowanych rzesz ludzkich, którym wpajać będę moje pojmowanie świata, moje ideały i tak dalej.
— To bardzo szczytne — powiedziałam.
Skinął głową:
— Tak sądzę. Tak sądziłem zawsze. I tak pewno będę myślał do końca życia. Otóż cel swój osiągnąłem. Dziś mam wiele
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.