Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przez długie lata wierzyłem, że mi wystarcza. Ale...
Urwał nagle, gdyż weszła ciotka Magdalena, a za nią Józef z tacą. Gdy Józef wyszedł, pan Jurgus zwrócił się do ciotki Magdaleny:
— Bardzo szanowną panią dobrodziejkę przepraszam, ale właśnie mam tu z panią Renowicką ważną i zupełnie prywatną rozmowę, którą muszę szybko skończyć, gdyż mój pociąg za godzinę odchodzi. Niech się pani łaskawie na mnie nie obraża za szczerość.
W ciotkę jakby piorun strzelił. Poczerwieniała, rybim ruchem poruszyła kilka razy wargami, zerwała się z krzesła i mamrocząc jakieś słowa, których niepodobna było rozróżnić, wybiegła drobnym kroczkiem z pokoju. Gdyby ten człowiek wiedział, ile trudu mnie kosztowało powstrzymanie się od śmiechu. Jak żyję jeszcze nie widziałam, by ktoś w taki sposób w obcym domu potrafił wykurzyć bądź co bądź starszą damę!...
Zaczął mówić tak, jakby nic, ale to absolutnie nic ważnego nie zaszło:
— Przekonałem się, że ten drugi Jurgus, że ten Jurgus prywatny, co siedzi we mnie zapomniany i zahukany przez pierwszego, też ma równe prawa i też domaga się swego szczęścia.
— Przypuszczam, że nawet na nie zasługuje.
Podniósł na mnie oczy i zapytał:
— Czy pani mówi poważnie?
— Ależ najzupełniej.
— A dlaczego pani tak sądzi?
— No, nie zamierzam panu robić komplementów, ale jest pan młody, dzielny... Powiedziałabym bardzo męski. Zasługuje pan na osobiste szczęście.
Nic nie odpowiedział. Zdawał się szukać słów, od których zacząć. Wewnętrznie wprost trzęsłam się z niecierpliwości, chociaż oczywiście domyślałam się, co mi chce powiedzieć. Wreszcie odezwał się: