Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/374

Ta strona została uwierzytelniona.

wity i wszechstronny triumf nad tą wstrętną kobietą. Mniejsza już o to, że nic nie uzyska, że Jacek wyraźnie w oczy jej powiedział jak bardzo mnie kocha, że Toto też będzie musiał zupełnie odsunąć się od niej. Ale przecież to ona była sprawczynią nieszczęścia Roberta! Przecież to ona zawiniła w jego śmierci. Więc jednak pierwszy odruch intuicji mnie nie zmylił. Wtedy na schodach właśnie ją spotkałam. Żmija!
Wprawdzie pułkownik radził, by nie zwracać więcej na nią uwagi, nie mogłam się jednak na to zgodzić. Za żadne skarby! Zrozumiałam, że wręcz muszę na własne oczy ujrzeć jej upadek i poniżenie. Nie potrafiłabym się tego wyrzec. Oświadczyłam Jackowi:
— W każdym razie trzeba sprawdzić, jakiego rodzaju fałszywe dokumenty chciała ci dać ta kobieta.
Jacek zaoponował gwałtownie:
— O, nie, nie. Nie chcę jej więcej widzieć. Skoro jesteście przekonani, że dokumenty są fałszywe, a pułkownik Korczyński wyraźnie radził zlekceważyć jej groźby, nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do spotkania się jeszcze raz z tą kobietą. Odczuwam wręcz fizyczny wstręt na samą myśl o tym. Nie lubię ocierać się o podłość. Nie. Lepiej wyjedźmy na wieś odpocząć po tych wszystkich okropnych przejściach.
Uspokoiłam go:
— Wcale nie chcę cię namawiać, byś się z nią zobaczył. Zrobię to ja sama.
— I na to się nie zgodzę — zaprotestował stanowczo. — Gotowa cię obrazić, lub coś podobnego.
— Nie bój się. Nie tak łatwo pozwolę się obrazić. A zresztą będzie ze mną pan van Hobben.
Jacek miał zdaje się wielką ochotę wyrazić swe zastrzeżenia i co do tego punktu mojego programu, wobec tego jednak, że uznałam sprawę za zakończoną, powstrzymał się od wszelkich dalszych uwag. Zatrzymałam Freda na kolacji. Ile on ma taktu