Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie znalazłam sposób na wystraszenie jej. Przypomniałam sobie, że okropnie boi się objawów choroby morskiej i powiedziałam:
— Wie ciocia, że dziś na obiad musiałam zjeść coś niedobrego. Odczuwam takie mdłości...
Zrobiłam przy tym minę, ilustrującą moje zapewnienie aż nadto dobitnie.
Przybladła z lekka i natychmiast wstała. Nie patrząc na mnie zawołała:
— Moja droga, więc zażyj czym prędzej jakieś lekarstwo! I może się połóż. Albo wyjdź na świeże powietrze... Wybacz, ale mam coś do załatwienia.
Gdy już była przy drzwiach, udałam czkawkę. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Ciotka przyśpieszyła kroku jak koń podcięty batem. Przy końcu jadalni już prawie kłusowała.

(Nie skreślając tego ustępu z pamiętnika p. Renowickiej, pragnę jednak wyraźnie zaznaczyć, że nie pochwalam bynajmniej takiego właśnie ustosunkowania się autorki do ciotki własnego męża. W ogóle straszenie ciotek przy pomocy symulowania nieprzyjemnych objawów fizjologicznych jest metodą od dawna zarzuconą i w większości wypadków, jak to nieraz miałem możność sprawdzić, nieskuteczną. Ciotka, jako taka, z natury swojej raczej skłonna jest do udzielenia pomocy osobom sobie bliskim w razie jakichkolwiek zaburzeń w ich organizmie, niż do ucieczki. Czyni to, — powiedziałbym — z dość znaczną nawet lubością. — Przypisek T. D. M.).

Bałam się, że go już nie zastanę. Jednak był w domu i od razu poznał mnie po głosie. Powiedział:
— Oczekiwałem pani telefonu.
— Niech pan nie sądzi — zaakcentowałam — że dzwoniłabym do pana, gdybym nie zapomniała u pana listów Halszki. Chodzi mi o nie i wyłącznie o nie.