Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie miałam powodu zaprzeczyć.
— To dobrze, że mamy jednakowe upodobania. Niech pani posłucha tego.
Puścił rzeczywiście ładną płytę, której jeszcze nie znałam.
— To są ostatnie rzeczy — wyjaśniał, zbierając pozostałe i układając je na półkach przy gramofonie. — Są ludzie, którzy uważają, że do śpiewu najlepszym językiem jest włoski. Osobiście nie podzielam tego zdania. Każda melodia, każdy rodzaj faktury muzycznej wymaga innego języka. Niech pani sobie na przykład wyobrazi polskie kujawiaki śpiewane po niemiecku, albo hiszpańskie bolera po angielsku. Prawda?... Czy to pani własność, ten piękny Mercedes, w którym panią dziś rano widziałem na modlińskiej szosie?
— Widział mnie pan?
— W przelocie. Obok pani siedział dżentelmen, któremu jednak nie zdążyłem się przyjrzeć. Żałuję bardzo. Poznałbym pani gust. Niestety, miałem zbyt wielką szybkość... I tak omal przez panią nie wpadłem na furmankę.
Zrobiłam obojętną minę:
— Jeżeli pan przygląda się wszystkim kobietom w mijanych samochodach, kiedyś spotka to pana na pewno.
— Widzę, że uważa mnie pani za donżuana?
— Za donżuana?... O, proszę pana. To już byłaby bardzo wysoka ranga w tej kategorii. Powiedzmy, za uwodziciela.
— Myli się pani. W ciągu mego niezbyt krótkiego życia poznałem wielu mężczyzn. Lecz nie widziałem jeszcze ani jednego uwodziciela. Byłbym dumny, gdybym mógł siebie uważać za wyjątek. Niechże mnie pani przynajmniej nauczy, co trzeba robić, by w tej kategorii zyskać chociaż tę najniższą rangę.
Pochylił się lekko do mnie i z uśmiechem w oczach przyglądał mi się w jakiś dziwny sposób. Przywołałam siebie do porządku i skierowałam rozmowę na bezpieczniejszy teren:
— Nie mam zdolności pedagogicznych. I zapewniam pana,