tającej numer p. Normann, by dostarczyła chociażby kawałeczka papieru z pismem Angielki. Na skrawku widniały słowa:
„...nd I now in Wars...“
Prawdopodobnie był to urywek zdania: I jestem teraz w Warszawie. Zresztą papier był ten sam.
— A teraz — powiedział stryj — czy chcesz ją zobaczyć?
— Gdzie ona jest? — zaniepokoiłam się.
— Siedzi na sali. Mały stolik za drugim filarem. Jest sama, ubrana w ciemno-zieloną suknię i w pelerynkę ze srebrnych lisów.
— Czy ładna? — zapytałam.
Stryj błysnął monoklem i powiedział:
— First class.
Zrobiło mi się przykro i pomyślałam, że stryj przesadza. On jednak dodał:
— Opamiętaj się, mała, i nie rób tylko do niej żadnych min. W ogóle postaraj się na nią jak najmniej zwracać uwagi. Możesz popsuć wszystko. Chodzi o to, by się nie spostrzegła, że się jej przyglądasz. Pomyśl: wystarczy jej zapytać kelnera o twoje nazwisko. Znają cię tu zbyt dobrze.
Najsolenniej obiecałam stryjowi powściągliwość. I najwyżej trzy, lub może cztery razy podczas całej kolacji spojrzałam w jej stronę. Nie mogłam tego robić częściej, gdyż siedziałam do niej prawie tyłem. Natomiast Łoboniewski najwyraźniej do niej robił oko. Niedługo zresztą, gdyż natychmiast po zjedzeniu kolacji wyszła. Cóż mogę o niej powiedzieć? Jest dobrze zbudowana i zgrabna. Chodzi w ładny sposób. Ubrana jest pierwszorzędnie, chociaż model jej sukni raczej przypomina Wiedeń niż Paryż.
Toto przez całą kolację zanudzał mnie wypytywaniem co mi jest, i czy nie jestem chora. Ach, ci mężczyźni. Im nawet do głowy nie przyjdzie, że w duszy kobiecej mogą się przewalać całe światy przeżyć. Gdyby czytali Nałkowską, zrozumieliby co się
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.