— Ej, Jack — powiedział cicho — niechże pana wszyscy djabli wezmą.
Załkind zaśmiał się:
— Cooo!...
W głosie jego zabrzmiała duma, że ma oto kobietę taką, jakiej drugiej nie znajdziesz na świecie.
Luba była w bajecznem usposobieniu. Obecność tych dwóch mężczyzn i jakich mężczyzn, którzy obaj jej pożądali i których obu pożądała ona, napełniała jej serce tak dziwnem i tak mocnem uczuciem. Czuła swoją kobiecość każdym nerwem, promieniowała nią i wiedziała, że jest piękna, jak nigdy.
Przy obiedzie pili dużo wina. Bawili się świetnie. Tylko Tonia siedziała cicha i zgaszona.
Przytłaczał ją urok Luby, którą teraz prawe nienawidziła.
Po obiedzie Załkind puścił gramofon.
— Dziś wieczorem — powiedział — będzie orkiestra.
— Nam wystarczy gramofon — zawołała Luba i pociągnęła Druckiego na środek pokoju.
Tańczył z nią, później z Tonią i znowu z Lubą.
— Kapitanie — mówiła mu Luba do ucha — może to jest bardzo bezwstydne, co powiem, ale muszę. Czy wie pan kiedy czułabym się zupełnie szczęśliwa?
— No?
— Kiedy mogłabym mieć was obu. Borysa i pana. Obu.
Ocierała się oń całem ciałem i Druckiemu kręciło się w głowie.
— Luba, dość... To już nad moje siły...
Tonia wyszła razem z Druckim.
— Czy może mnie pan odwieźć do domu? — zapytała.
— Ależ z przyjemnością.
Gdy usiedli w taksówce, Tonia wtuliła się w kąt i milczała.
— Co pani jest? — zapytał Drucki.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/141
Ta strona została skorygowana.