Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/149

Ta strona została skorygowana.

ma sobie się dziwię, ale tak dawno nie tańczyłam... Pijmy!...
Miała dziś w oczach szczególne błyski i ruchy bardziej ożywione, niż zwykle.
— Pan ma szalone powodzenie u kobiet — rzuciła lekko.
— Zdaje się, że tak — powiedział po chwili namysłu.
— Przypuszczam — mówiła — że nie wiele w życiu spotkał pan takich, które pana nie chciały?
Drucki podniósł brwi:
— Nie, takich nie spotykałem wcale — powiedział z przekonaniem.
— Nie zbywa panu na skromności.
— Myli się pani. Stykam się bowiem tylko z takiemi kobietami, które chcą bym je zdobył. A inne... mijają mnie. Przechodzą obok. Nie istnieję dla nich, a one nie istnieją dla mnie. Gdy ktoś szuka w lesie malin, nie dostrzega kwiatów i odwrotnie. Poprostu nie dostrzega. Gdy wróci, a zapytamy go: — czy też dużo było kwiatów? — Odpowie: — bardzo dużo malin.
— Nie o to mi chodzi — przechyliła głowę Alicja — pytałam, czy zbierając maliny, nie zapragnął pan kwiatów, których zdobyć nie udało się panu?
— Widywałem je zdaleka, ale nie zatrzymywałem się przy nich, bo one tego nie chciały. Ich zapach ściągał motyle, lub pracowite pszczoły. A ja jestem — trutniem.
Nic na to nie odpowiedziała, lecz gdy zagrano walca i schodzili na salę zapytała:
— Dlaczego pan zatem mnie nie ominął?
— Bo... bo i pani obok mnie nie przeszła.
Ujął mocno jej kibić i zawirowali wśród kilkunastu innych par.
Czuł ją każdym nerwem i każdym mięśniem. Zapach jej włosów i skóry napełniał jego nozdrza. Jego ramię prężyło się pod ciężarem tego pięknego