Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/156

Ta strona została skorygowana.

— Mówiła pani o barometrze. Otóż, jako żeglarz, włóczęga i wogóle człowiek dobrze obznajomiony z kompasem, wiem, że ten przyrząd nie zawsze wskazuje północ. Czasem strzałka zwraca się ku najbliższemu przedmiotowi metalowemu.
Alicja zaśmiała się:
— Barometr też się myli?
— Wszystko możliwe.
— No, to jest bardzo zły barometr, jeżeli we mnie przeczuwa wiosnę. Mam proszę pana dwadzieścia dziewięć lat. Bliżej do jesieni.
— Nie — zaprzeczył — jesień jest okresem zamierania wiosny, która wyżyła się w lecie. A panią wiosna zawładnęła. To nic, że ją pani opancerza...
— Wie pan co, znałam panny, które do lat siedemdziesięciu strzegły swojej wiosny. Nie przekonał mnie pan.
— W nich wiosna jest, tylko zsiadła się, jak kwaśne mleko. Ale przecież jest.
— Oryginalne ma pan poglądy.
— To nie są moje poglądy, proszę pani. Tak zdawało mi się w tej chwili. Możliwe, że jest zupełnie inaczej.
Skręcili w Mokotowską i szli w milczeniu.
— Dlaczego mnie pan chciał odprowadzić?
— Bo dobrze mi z panią tak, jak i pani dobrze jest ze mną.
Nie odpowiedziała. Gdyby teraz pozwoliła sobie na jedno słowo, nie umiałaby powiedzieć innego niż to, które oddawałoby ją w niewolę.
Alicja umiała panować nad wrażeniami chwili. Doskonale zdawała sobie sprawę, że obok tego człowieka nie mogłaby utrzymać swojej niezależności. Nie wiedziała jeszcze dobrze, dlaczego odczuwa w nim pierwiastek jakby przyrodzonej władzy, władzy podświadomej, lecz niemniej zaborczej, jednak wiedziała, że nią nie owładnie.
Szedł obok zamyślony i spokojny.