Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/172

Ta strona została skorygowana.

na mnie, jak na wroga bo myślisz, że ja ci ją zabrałem. Tak?
Czuchnowski milczał.
— Tak, czy nie? — nalegał Drucki.
— Tak.
— Otóż nie zabrałem, bo nie dostałem.
Twarz doktora rozjaśniła się, gotów był uściskać Druckiego, co tego doprowadziło omal do wściekłości:
— I czego pan się cieszy, do djabła! Czego? że ja nie zabrałem?... Powiem panu: jeżeli nie ja to zabierze ją każdy, rozumiesz pan, każdy tylko nie pan. Nie ja, to inny, ale nie pan ze swoim płaczliwym stosunkiem do życia. Panie, na miły Bóg, czy pan tego nie widzi?
— Widzę... widzę — pokiwał głową doktór.
— I cóż pan zrobi?
— A cóż ja mogę zrobić?... — rozpaczliwie rozłożył ręce.
Drucki wstał:
— Powiesić się, panie drogi, powiesić się. Jabym się na pańskim miejscu powiesił.
Był tak wzburzony, że wytłukłby tego cymbała tu zaraz na miejscu.
Wpakował ręce w kieszenie i nie pożegnawszy się, poszedł na górę.
Przy Brunickim siedziała Kazia i mizdrzyła się do profesora na potęgę. Biedny Karol wyglądał bardzo tem strapiony. To wprawiło Druckiego w taką wesołość, że odrazu zapomniał o Czuchnowskim.
— A, przepraszam — cofnął się, udając dyskrecję — zdaje mi się, że państwu przeszkadzam?
— Nie, nie — zawołał skwapliwie profesor — bynajmniej, chodźże tu!
— Może jednak?... — certował się Drucki.
— No chodźże! — prosił Brunicki tym razem, jakby wołał: Ratunku!
— Prosimy, panie dyrektorze — rzuciła mu gorące spojrzenie Kazia.