Druckiemu serce zabiło mocniej.
— Alicja! — przebiegło mu przez głowę.
Ogromnemi krokami pędził po schodach i otworzył drzwi.
Na łóżku w kapeluszu w futerku i w botach siedziała skulona — Tecia.
— Szalenie trudno wyspać się — westchnął Drucki i zaczął się rozbierać.
Prezes Sądu Okręgowego, Turczyński, chodził po pokoju, od czasu do czasu zerkając zukosa na prokuratora Martynowicza, który zdawał się namyślać.
— Jednak trudno zaprzeczyć faktowi — podjął wobec tego prezes — że kobieta ta ma jakiś instynkt psa policyjnego, czy powiedzmy ozdobniej, urodzonego kryminologa. Wiem od adwokatów, iż wprost im ręce opadają, gdy oskarża ona.
— Bo pani Horn — poprawił się w fotelu Martynowicz — połowę spraw kieruje na umorzenie.
— Właśnie — zatrzymał się przed nim prezes — ma instynkt. Tam, gdzie śledztwo nie daje winowajcy, w którym ona odkryje winowajcę rzeczywistego, nie chce oskarżać. Ale przecież w setce procesów przez nią wszczętych wina była więcej niż wątpliwa, a jednak wyroki musiały być skazujące.
— Nie zawsze — zaoponował prokurator — a sprawa Kuszelskiego? Sam pan przewodniczył rozprawie i Kuszelski został uniewinniony.
— Ba — zaśmiał się Turczyński — ale pani Horn sama mi później mówiła, że pan wbrew jej opinji narzucił jej to oskarżenie.
— Narzucił, narzucił — obruszył się prokurator — nic nie miałem do narzucania. Otrzymałem wyraźny nakaz z ministerstwa. Rząd sobie tego życzył i już.