Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/195

Ta strona została skorygowana.

mógł to samo osiągnąć bez psucia samochodu. Polatać po polu z wywieszonym językiem, czy postukać głową w ścianę...
— Boże drogi, — chwycił się za głowę inżynier warsztatowy, gdy zobaczył w jakim stanie jest wczoraj sprzedany, nowiuteńki wóz — co się stało? Miał pan katastrofę?
— Nie — śmiał się Drucki — nie miałem. Poprostu pański „Fould“ dostał szału i ponosił mnie po wertepach.
— Jakto! Hamulce nie działały?
— Owszem, tylko tak bestja rwała, że nie miałem serca hamować.
Inżynier popatrzał nań nieufnie, wymienił krótkie porozumiewawcze spojrzenie z mechanikiem i powiedział:
— Aha!
— Myśli pan, że zwarjowałem? — poważnie zapytał Drucki.
— Skądże, broń Boże! — bez przekonania zaprzeczył inżynier.
Nagle wpadł na pomysł nastraszenia inżyniera. Niespodziewanie podskoczył w górę i ryknął:
— Wiwat!
— Może pan odpocznie? — nieśmiało zaproponował inżynier — może szklaneczkę wody?...
Drucki wybuchnął śmiechem:
— No, niech się pan nie obawia, już mi lepiej. Więc na kiedy spodziewa się pan wyreperować ten gruchot.
— Najmniej tydzień — zaopinjował inżynier, strając się trzymać możliwie daleko od niebezpiecznego klijenta.
Temu jednak widocznie rzeczywiście przeszło, bo już całkiem spokojnie i rzeczowo zaczął mówić o szczegółach naprawy.
— Ale był pan zdenerwowany — z westchnieniem ulgi żegnał go inżynier.