Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/209

Ta strona została skorygowana.

— Tem gorzej. Och, te obrzydliwe przesądy!
Roześmiał się.
— Anarchisty!
— A żebyś wiedział! Tonia jest idjotka ze swoim komunizmem. Idjotka. Burzy jedno więzienie, by wybudować sobie drugie. Jabym wogóle to wszystko wysadziła w powietrze. W drobne kawałeczki!
— I poco?
— Żeby była prawdziwa wolność!
— A cóż to jest prawdziwa wolność?
Luba zamyśliła się.
— Żeby każdemu wszystko było wolno!
— Jakto wszystko? Więc wolno byłoby, naprzykład, mnie zabić twego syna?
— A tak, wolno!
— Głupstwa gadasz, kochana Lubo, w największem więzieniu można być wolnym. Patrz na mnie, ja właśnie jestem wolny, jak ptak.
— Ładna mi wolność. Mówisz sam, że chciałbyś mnie mieć, a nie możesz, bo krępuje cię słowo, które dałeś Borysowi.
— Dałem je z własnej woli.
— Ale ci teraz ono cięży.
— Nie.
— Jesteś, kapitanie, impertynentem!
— Źle mnie zrozumiałaś. Mnie ciężyłoby bardziej złamanie słowa. Widzisz, w tej chwili jestem szczęśliwy, że zdołałem zapanować nad sobą, gdyśmy byli tam — wskazał na łóżko.
— Kapitanie! — westchnęła żałośnie.
— Luba, bądź prawdziwym mężczyzną — powiedział ze śmiechem — a teraz zejdź do hallu. Za kwadrans będę ubrany i odprowadzę cię. Jak się czujesz?
Czuła się już dobrze.
Wstąpili do cukierni na kawę, poczem odwiózł ją do domu.
Rzeczywiście, nie przyszła ani nazajutrz, ani dni