Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/225

Ta strona została skorygowana.

Załatwił zaległą korespondencję, podyktował kilka wzmianek reklamowych do prasy.
Z sali dochodziły dźwięki orkiestry i gwar głosów. W korytarzu coraz częściej rozlegało się przytłumione dywanem dudnienie szybkich kroków. To kelnerzy, kursujący między kuchnią a dancingiem.
Przyszedł kasjer Justek:
— Dziś nieźle, panie dyrektorze. Połowa lóż zajęta i prawie wszystkie stoliki.
— No muszę się pokazać — zdecydował się Drucki — urządzę im dziś kocią muzykę.
Jednak szedł ociągając się. Niezbyt to miło świecić czołem, gdy się jest tak usmarowanym choć i niewinnie.
Przechodząc obok pokoju „artystów“ ujrzał Kazię.
— Jak się masz, mała? — zawołał wesoło — poco wyrzucasz pieniądze na kwiaty? No, ale dziękuję ci. Cóż się tak na mnie gapisz?
Rzeczywiście patrzała nań rozszerzonemu oczyma, jakby z przestrachem.
— No? — pogładził ją po policzku.
— Dyrektorze — wyszeptała — ja mam panu coś ważnego do powiedzenia.
— Ważnego? O, słucham?
— Nie, nie tu. Na osobności. Ja przyjdę do gabinetu po moim występie. Tylko w cztery oczy.
— Dobrze.
Znikła za drzwiami.
Już z za kontuaru amerykańskiego baru ogarnął wzrokiem salę. Nie brakowało stałych bywalców. Właśnie orkiestra kończyła bostona i pary tańczących rozchodziły się do stolików.
Jego zjawienie się na sali wywołało chwilę ciszy. Nagle ktoś głośno krzyknął:
— O! Patrzcie Winkler! Servus dyrektorze! Servus!
— Vivat! — wrzasnął ktoś z kąta.