Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/251

Ta strona została skorygowana.

bodaj setna część miligrama morfiny, płyn nabierze natychmiast jaskrawej barwy szafirowej.
Wszystkich oczy zawisły na probówce.
Chemik, nie spiesząc się, odkorkował flakon z rdzawym płynem.
Jedna kropla zawisła na brzeżku i wpadła do probówki, druga, trzecia, czwarta... piąta...
Bezbarwna ciecz w szklanej rurce zaczęła się zabarwiać na brudno żółty kolor.
Chemik potrząsnął epruwetką i wzniósł ją na wysokość oczu.
Mijały sekundy... minuta, dwie... trzy...
Ani śladu niebieskiego koloru. Płyn pozostawał brudno-żółtawy.
W śmiertelnej ciszy sali rozległo się przytłumione:
— Aaaaa....
Ciecz nie zmieniała barwy.
— Aaaaa... — rósł dźwięk ulgi.
— Aaaaa... — potężniał, wydobywający się z licznych piersi, w których obawa i nadzieja zatrzymały oddech.
Oczy adwokata Koldingera rozszerzyły się i, zdawało się, wypadną z orbit.
Drucki przetarł dłonią wilgotne czoło.
Ekspert z niewzruszonym spokojem odłożył swoje przybory, wytarł ręce chusteczką i powiedział:
— To nie jest morfina.
— Czy może pan stwierdzić z całą pewnością? — zapytał przewodniczący.
— O tak. Z zupełną pewnością. We wszystkich tych słoikach niema źdźbła morfiny.
Jeszcze raz przyjrzał się epruwetce i powtórzył:
— Ani źdźbła.
— Cóż to zatem za proszek — odezwał się sędzia Pszczółkowski.
Docent chemji wzruszył wątłemi ramionami i bezradnie rozłożył ręce: