Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/277

Ta strona została skorygowana.

ności oczom śmiertelnych, by wzbudzić w nich podświadome pragnienie nadbudowania swego życia życiem nowem?... Czy to zresztą nie jest tosamo?..
To zestawienie nasunęło jej inną myśl:
— Zabawne: ilekroć chcemy wyrazić coś, co nam, ludziom dwudziestego wieku, wydaje się brzydotą i brudem, zapożyczamy porównań ze świata antycznego, gdzie tosamo było pięknem, lecz za żadne skarby nie odważymy się powiedzieć publicznie, że w gruncie rzeczy jesteśmy mali, zakłamani i śmieszni z tym bagażem moralności, zmajstrowanej nie z nakazów, lecz z zakazów, zakazów skierowanych przeciw temu, co jest naszą naturą...
— Dzieńdobry pani — zatrzymał ją prezes Turczyński — czy można wiedzieć, jakie myśli, jak te orły ważą się pod sklepieniem pani czoła?
— Nie orły, panie prezesie — zaśmiała się — zwykłe wróble.
— Oooo!
— Zwykłe wiosenne, rozświergotane wróble.
— Nie wierzę — powiedział z tą żartobliwą powagą, a raczej z poważną żartobliwością, jaka zawsze dźwięczała w ich rozmowach.
— Czyż nie wyglądam wiosennie? — przechyliła zalotnie głowę.
— Niech pani raczej spyta, czy wiosna wygląda tak, jak pani. Wówczas powiem: prawie! I będzie to komplimentem.
— Dla mnie?
— Dla wiosny.
Zaśmiała się i, zamieniwszy jeszcze kilka zdań z Turczyńskim, poszła do swego gabinetu.
Do pracy zabrała się z zapałem. Umysł jej pracował ze zdwojoną sprawnością, co dziwiło ją samą. Przecie w ostatnich czasach czuła się tak zmęczona, tak roztrzęsiona nerwowo, tak wyczerpana. Zamierzała nawet prosić o urlop zdrowotny... O, wiedziała, że potrafi wydobyć z siebie największy wysiłek. Nie wie-