Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/31

Ta strona została skorygowana.

— Czyżby? — roześmiał się Załkind, wprowadzając gościa do jadalni. — O ile znam pański gust, kapitanie, nie sądzę, by jej waga przewyższała, powiedzmy, sześćdziesiąt pięć kilo!
Drucki zrobił skupioną minę i odparł z powagą:
— Sądzę że omylił się pan najwyżej o dwa, trzy kilogramy.
Uścisnęli sobie ręce z uśmiechem i Załkind karcąco pokiwał głową:
— Obawiam się, kapitanie, że przez kobiety spóźni się pan o tyle do piekła, że już najwygodniejsze kotły ze smołą będą zajęte.
— No! — zawołał po polsku z wyraźnym litwackim akcentem — co się Wikcia przygląda? Proszę natychmiast podawać!
Kusztykając wokół bogato zastawionego stołu, napełnił kieliszki i podsunął gościowi krzesło.
Kolacja była smaczna i obfita, gęsto zakropiona alkoholem. Rozmowa obracała się wyłącznie dokoła wspomnień amerykańskich. Dopiero, gdy usadowili się w gabinecie w głębokich klubach, Załkind przystąpił do interesu:
— Otóż, długo myślałem, coby tu takiego wynaleźć, co odpowiadałoby takiemu człowiekowi, jak kapitan Winkler. I, zdaje mi się, że mam coś w sam raz dla pana.
— Byle nie dyrekcję banku!
— I gorzej i lepiej. Interes jest taki. Pamięta pan jeszcze dobrze Warszawę?
— Ja myślę.
— Zatem wie pan, gdzie jest ulica Hortensja?
— Wiem. Mała ślepa uliczka od Szpitalnej. Prawda?
— Tak — potwierdził Załkind — otóż na tej Hortensji dwaj bracia Tinkelman i taki jeden Rybczyński założyli przed rokiem nocną knajpę. Wie pan, rodzaj amerykańskich nocnych klubów. Bar, darcing, kaba-