Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/45

Ta strona została skorygowana.

glądając, schowała je w biurku, nałożyła kapelusz i futro i wyszła.
Napadało dużo śniegu i obszerny dziedziniec promieniał białością.
Była w doskonałem usposobieniu, jednakże wystarczył pierwszy rzut oka na ulicę, by czoło jej spochmurniało: po przeciwległym chodaku przechadzał się doktór Czuchnowski i wlepiał swoje okulary krótkowidza w bramę Pałacu Paców.
Oczywiście nie zauważył jej i miała wielką ochotę poprostu wyminąć go, chociażby za karę, że przylazł tu wywietrzać swój sentymentalizm starej ciotki. Jednak zatrzymała się, a gdy podbiegł, i całując ją w rękę, pochylił swoją szeroką, łysiejącą blond głowę, roześmiała się:
— Robisz na mnie wrażenie kaczki, hodującej kurczęta, to jest nie, naodwrót, kury, hodującej kaczęta!
— No i jakże, Alu, powiedz wszystko, dobrze?
— Źle.
— Co ty mówisz?! — przeraził się — dlaczego?!
— Dlatego, żeś tu przyszedł. Co za pomysł! Jestem zła na ciebie. Ładna historja! Fatyganci sterczą przed Sądem, wyczekując, aż wyjdzie prokuratorka.
— Alu, nie masz racji...
— Mój drogi — przerwała — nie jestem pensjonarką, ani panną sklepową. Nie znoszę tego. Ładną opinję wyrobią mi te twoje wystawania.
— Przecie, jako twój narzeczony, chyba mogę...
— Ach, mój Władku, dziś instytucja narzeczeństwa straciła już nawet swoje dwuznaczne znaczenie, przynajmniej w opinji ogółu.
— Pozatem, możesz przecie powiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni. Ostatecznie...
— Po pierwsze dziesiąta woda po kisielu, a po drugie, czy ty naprawdę tak mało mnie znasz, że