Ulica Topolowa wychodziła na lotnisko, iskrzące się różowym w zachodzącem słońcu śniegiem.
Weszli na trzecie piętro. Alicja otworzyła drzwi z zatrzasku.
— Nie masz pojęcia, jak kocham to twoje mieszkanko — odezwał się Czuchnowski — za każdym razem, gdy tu się znajdę, mam uczucie przybicia do portu.
— Och, jakież kwieciste porównanie! Ale jeżeli już tak chcesz, to port ten ma zamało doków.
— Bo to też jest port... kameralny.
— Alu! Alu! — rozległ się z głębi mieszkania głos dziewczęcy.
— Zaraz, mała!
— Dzień dobry, panno Julko! — zawołał Czuchnowski.
— Dzień dobry doktorowi!
— Nie pójdę do niej, póki ręce mi się nie rozgrzeją — powiedział.
— Alu! — krzyczała Julka. — Czy już wpakowałaś kogoś do więzienia?
— Nie wrzeszcz, bo gardło cię będzie bolało! Zaraz Władek przyjdzie do ciebie. Ja muszę zajrzeć do kuchni.
W małej kuchence krzątała się stara Józefowa, mrucząc swoje wieczne pacierze. Alicja nie zapytała o nic, wiedziała bowiem, że Józefowa i tak nic nie odpowie, póki danej modlitwy nie skończy. Pogodziła się od dawna z tym zwyczajem staruszki i sama zajrzała do garnków.
Zupa pomidorowa była już w porządku, ale sztufada musiała się jeszcze poddusić, licząc na oko, z pół godzinki. Kompot stygł na oknie, a stojące obok talerze z resztką rosołu i kośćmi kury świadczyły, że Julka już jest po obiedzie.
Alicja weszła do swego pokoju, poprawiła włosy przed lustrem, lekko przypudrowała nos i poszła do Julki.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/47
Ta strona została skorygowana.