Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/69

Ta strona została skorygowana.

Odźwierny zawołał chłopca i Drucki dał mu swój bilet wizytowy.
Po chwili profesor sam wyszedł na korytarz.
— Proszę — powiedział krótko.
Podali sobie ręce.
— Przyszedłem, Karolu, oddać ci mój dług i podziękować za pożyczkę. Pozwolisz? Czy może jesteś zajęty?
— Proszę cię, siadaj.
Profesor przyjrzał się mu uważnie:
— Widzę, że prędko dałeś sobie radę w Warszawie. Powodzi się nieźle?
Drucki skinął głową:
— Dziękuję ci. Dobrze. Jestem współwłaścicielem „Argentyny“.
— Argentyny? Co to takiego? Firma?
Drucki roześmiał się:
— Człowieku! Gdzie ty mieszkasz? Przecie wszystkie pima pełne są ogłoszeń „Argentyny“, na ulicach mamy kilkanaście reklam świetlnych, tysiące plakatów!... „Argentyna“ to nocny lokal, bar, dancing...
— Aha! Nie wiedziałem. Nigdy nie bywam w restauracjach, a tembardziej w nocnych.
Drucki wzruszył ramionami:
— Źle robisz.
— Jak to rozumiesz? — zapytał profesor.
— Poprostu. Wyglądasz na piekielnie wyczerpanego, znużonego, zdenerwowanego do ostatnich granic. Nie można przecie żyć samą pracą. Jako psychiatra wiesz najlepiej, że rozrywki są równie konieczne...
Brunicki machnął ręką:
— To nie dla mnie.
— Dlaczego?
— Nie bawią mnie te rzeczy.
— Rozumiem cię — rzekł po chwili — rozumiem raczej twoją niechęć, twój brak zainteresowania dla zabaw ludzi przeciętnych...