Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/79

Ta strona została skorygowana.

Drucki potrząsnął głową!
— Niezwykle skomplikowane zagadnienie. Nie podjąłbym się rozstrzygnięcia w tę czy inną stronę.
Kawę pili w bibljotece, gdzie było o tyle przyjemniej, niż w hallu, że kotów tu widocznie nie wpuszczano. Rozmowa toczyła się dalej około kwestyj naukowych.
Zbliżała się już szósta, gdy Drucki wstał:
— Zanudzałem panów swoja ciekawością ignoranta. Darujcie, ale to jest piekielnie ciekawe.
— Miło nam będzie, jeżeli pan zechce częściej nas odwiedzić — zaczął Japończyk podając gościowi rękę na pożegnanie.
Nie dokończył jednak. Gdzieś, w jednym z dalszych pokojów rozległ się cichy dzwonek. Doktór szybko spojrzał na zegarek i syknął.
Profesor zbladł, powiedział coś po łacinie i wziąwszy Bohdana pod rękę odezwał się:
— No, doktór jest zajęty, nie przeszkadzajmy mu. Czy pozwolisz, że cię odprowadzę kawałek?
— Ale proszę cię, Karolu.
Pożegnali się na najbliższym postoju taksówek i Drucki pojechał ma Nowolipie.
Mieszkanie Załkinda wyglądało dziś, jak kwiaciarnia, ogromne kosze chryzantem, wielkie pęki purpurowych róż, wspaniałe orchideje, istne krzaki białego bzu — i stojąca nieruchomo w środku salonu Luba, wiotka, piękna, egzotyczna, pachnąca...
Szedł ku niej i widział tylko jej wpółotwarte oczy i lekko drgające usta z czarnym meszkiem na górnej wardze...
Leniwie wyciągnęła do niego obie ręce i nic nie powiedziała.
— Luba! Jakaż pani jest cudna — wybuchnął — to jest nieludzkie być aż tak śliczną! Widzę, że cała Warszawa ogołociła się z kwiatów dla pani, ale niema tak pięknych na świecie, jakie ja pragnąłbym pani dać!