Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/87

Ta strona została skorygowana.

Zniżyła głos i skandując każde słowo, odpowiedziała na swoje pytanie:
— Pociąga go czarna przepaść windy... Pociągają go otwarte, niczem nie osłonięte paszcze framug wiodących do pustej czterdziestometrowej studni, zakończonej betonowem dnem! Jeżeli ktoś znajdzie się na progu czarnego otworu na piątem piętrze, wystarczy lekko go pchnąć! Niema dlań ratunku! Napełni czarną studnię rozpaczliwym krzykiem i runie wdół, a na twardem dnie betonu legnie krwawą miazgą!
— Oskarżony słyszał ten krzyk, oskarżony widział tę miazgę już wtedy, gdy klęczał na stopniach ołtarza!
Podniosła rękę do góry i zawołała przejmującym głosem:
— Wsłuchiwał się w jej głos, przysięgający mu miłość i głos ten zmieniał się w jego uszach w krzyk śmierci, patrzał na biel ślubnej sukni i widział krew! Człowieku! Tyś już wtedy był mordercą!...
Salę zalegała śmiertelna cisza.
Oskarżony zerwał się z ławy, na twarzy białej jak papier wystąpiły krople potu. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, wyciągnął ręce, zatoczył się i upadł na ziemię...
Zemdlał.
Gdzieś z kąta rozległ się spazmatyczny śmiech, Ktoś krzyknął: — Boże!... Kilka osób zbliżyło się do zemdlonego, skropiono mu twarz wodą.
— Zarządzam przerwę piętnastominutową — zabrzmiał drżący głos przewodniczącego.
Sąd wyszedł. Sala opustoszała. Oskarżonego wyniesiono do pokoju dla podsądnych, dokąd też zaraz udali się adwokaci.
Pozostała tylko Alicja Horn. Coś notowała na wąskim pasku papieru. Mechanicznie wstała, gdy ostro zabrzmiał dzwonek.
Sędziowie zajęli swoje miejsca, wprowadzono oskarżonego. Wciąż był blady, lecz z twarzy jego