Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/98

Ta strona została skorygowana.

kę. Z jej pobudliwością, i temperamentem o nieszczęście, nie daj Boże, nie trudno.
— Przyznaję ci rację. Chociaż umiem docenić jej silnie rozwinięte ośrodki hamujące i roztropność, jednak przygody w rodzaju dzisiejszej nie zlekceważę.
Film rzeczywiście był interesujący i miał szereg momentów o wysokiej artystycznej wartości.
Najmniej podobał się Czuchnowskiemu:
— Nie interesują mnie postacie patologiczne — mówił — w sztuce chcę mieć ludzi żywych i normalnych.
— Przeciętnych, chciałeś powiedzieć? — zapytał mecenas.
— Chociażby, byle takich, jakich spotykamy w życiu.
Alicja wzruszyła ramionami;
— Mój przyjacielu, a czyż w życiu często spotykamy ludzi niepatologicznych? Niemal każdy ma większe lub mniejsze zniekształcenie psychiczne... Ale dajmy temu pokój. Władek jest zły — zwróciła się do Łęczyckiego — że idziemy do „Argentyny“ i dlatego wszystko mu się niepodoba.
Na Hortensję było tak blisko, że poszli pieszo. W przeciwieństwie do olbrzymich reklam neonowych, opiewających zalety „Argentyny“ na wszystkich wielkich arterjach miasta, istnienie samego lokalu na Hortensji zdradzał tylko mały szyldzik alabastrowy z rytemi na nim literami: „Argentyna“. We dnie napis ten był zupełnie niewidoczny, dopiero o dziesiątej zapalały się ukryte za alabastrem lampki kolorowe i wówczas występował napis.
Po szerokich marmurowych schodach, zasłanych puszystym białym dywanem wchodziło się do hallu, stąd zaś bocznemi schodami do lóż.
Służba witała mecenasa Łęczyckiego, jak starego znajomego. Lożę, oczywiście, zarezerwowano i to całe szczęście, bo już teraz niema ani jednej wolnej.