Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/123

Ta strona została przepisana.

— Ach ty gadzino — powiedział — czemuś się nie zamknęła?!
— A bo nie wiedziałam, że pan wejdzie?... Co pan robi? Zamoczy pan pidżamę! O, rany!
Było już jednak zapóźno. Drucki wszedł do niszy i w jednej chwili pidżama mokra była do ostatniej nitki.
Pochylił się i, ująwszy ramiona Zośki, podniósł ją z ziemi i przyciągnął do siebie. Nie zrobiła jednego ruchu obrony i stali tak chwilę pod rzęsistym deszczem chłodnej wody.
— O, jak tu dobrze, prawda? — powiedziała, wspinając się na palcach i z całej siły przywierając do niego.
Trzymał ją jedną ręką, a drugą zrywał z siebie pidżamę! Oczy im zalewała woda, a mózgi krew i wziął ją tak świeżą i jędrną, jak natrysk, który bombardował dwa splecione ciała miljardami kropel.
Gdy zwisła bezwładna w jego rękach, zaniósł ją do przeciwległej niszy i położył na sofie.
— Tak... tak... mi szumi w głowie... od tego prysznicu — powiedziała urywanym głosem, wierzchem dłoni przesunęła po czole i uśmiechnęła się.
Patrzał na nią, leżącą przed nim nagą i tak pozbawioną wstydu, jak nie zna wstydu nagość całej przyrody.
Usiadł przy niej i przyglądał się z zachwytem:
— Czy ty wiesz, że jesteś djabelnie ładna?...
— O... o!.. — zaśmiała się i nie tylko ustami i oczyma, lecz zdawało się całą swą postacią — abym się tylko panu podobała...
— Mnie?
— Tylko panu.
W dwie godziny później wychodził z domu. Zośka prasowała pidżamę i nuciła coś wesołego. Pocałował ją w usta: