Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/142

Ta strona została przepisana.

Ponieważ nic nie odpowiedział, przycisnęła rękę do piersi jakimś kurczowym ruchem:
— Boh, Boh, ty wiesz, ze jesteś ula mnie wszytkiem, że jesteś całą moją radością, całem mojem życiem. Ty to musisz wiedzieć. Ja nie mogę utracić ciebie. Nie mogę. Boh, czy ty rozumiesz mnie?
— Nie rozumiem — wybuchnął — nie jestem w stanie zrozumieć, jak można od kogokolwiek żądać, by przestał być sobą.
— Nie żądam tego.
— Owszem. Żądasz, bym zrezygnowała wolności, z wolności, która właśnie jest mną. Jest moją treścią.
— A pamiętasz, żeś proponował mi małżeństwo?
— Nie przeczę — wzruszył ramionami.
— Zatem?...
— Nic zatem! Odmówiłaś mi wtedy.
— Wtedy ci odmówiłam. Ale przypuśćmy dziś?
— Dajmy temu spokój, Al. Przecie jesteś dojrzałym człowiekiem i doskonale zdajesz sobie, sprawę z tego, że dziś jest zupełnie inaczej.
Zagryzła wargi do krwi i spojrzała nań dziwnie zwężonemi źrenicami.
— Posłuchaj, Al — zaczął pojednawczo. — znasz mnie dobrze. Wiesz, że nie potrafię znieść żadnych więzów, że są one przeciwne mojej naturze. Było nam dobrze razem. Przecie prawda? Przynajmniej, jeżeli o mnie chodzi, zachowam dla ciebie, Al, wiele ciepłych uczuć i wiele wdzięczności za tę cząstkę życia, za tę piękną cząstkę życia, którąś ty była dla mnie. Bo widzisz, nie trzeba...
— Czekaj, Boh — przerwała mu — odpowiedz mi najpierw: czy wszystkim kobietom powtarzasz przy rozstaniu to samo? Umiesz to, zdaje się, na pamięć.
— Niedobra jesteś, Al. Poco chcesz zatruć ironją i twoje i moje wspomnienia. Skoro rozstajemy się...
— Nie, nie! Nie rozstajemy się — wybuchnęła. — To ty mnie chcesz porzucić, to ty mnie odpychasz.