Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/147

Ta strona została przepisana.

Odniosła wrażenie, że się zmieszał i nagle uczuła ostry ból w krtani. Była niemal pewna, że u niego jest Julka...
Powiedziała, że ma masę roboty, że nie będzie mogła wyjść z Sądu przed trzecią i pożegnała go, udając dobry humor. W sekundę potem połączyła się z domem. Odezwała się Józefowa.
— Czy jest panna Julka? — zapytała Alicja.
— Niema proszę pani, będzie może godzina, jak wyszła.
— A nie mówiła dokąd idzie?
— Nie proszę pani. Tylko telefonowała, a później wyszła. Pewno do jakiej koleżanki.
— To dobrze. Niech Józefowa nie mówi panience, że ja dzwoniłam. Obiad o trzeciej. Dowidzenia.
Pośpiesznie zamknęła biurko, nałożyła kapelusz i zbiegła ze schodów. Tuż w pobliżu znalazła taksówkę i kazała jechać na Aleję Szucha. Gdy jednak auto ruszyło — zreflektowała się.
— Jeżeli ma u siebie Julkę, czy inna kobietę, napewno mnie nie wpuści i tylko narażę się na ośmieszenie w jego oczach, a kto wie, czy nie na ponowne zerwanie... Nie, to nanic.
Zmieniła dyspozycję. Kazała szoferowi stanąć o dwa domy dalej po drugiej stronie ulicy. Stąd doskonale widziała bramę domu Druckiego i musiała zauważyć każdego, ktoby stamtąd wychodził. Szofer, który widocznie domyślił się celu tego postoju, z półuśmiechem obserwował ulicę, od czasu do czasu zerkając na swoją pasażerkę.
Alicja czuła śmieszność własnej sytuacji, lecz za żadną cenę nie opuściłaby zajmowanej pozycji.
Po upływie czterdziestu minut wyszli. Nie omyliła ją intuicja. Bohdan w jasnym garniturze i uczepiona do jego ramienia Julka... żmija, żmija...
— Wypędzę ją z domu, jak psa — pomyślała, zaciskając palce aż do bólu — jak psa!...