opanowała. Nie mogła sobie pozwolić na wzniecenie najmniejszej sprzeczki. Jeszcze kilka miesięcy, a powrócą dawne niezmącone, stosunki, jeszcze kilka miesięcy, a zostanie z nim na zawsze... Bądź co bądź on nie jest już młodzikiem. Musi w nim wygasnąć narów włóczęgi. Alicja miała już gotowy i szczegółowo opracowany plan stopniowego ujarzmiania tej bujnej natury. W tym celu postanowiła nawet wziąć na rok bezpłatny urlop, by razem z Bohdanem odbyć jakąś dalszą podróż, bodaj pielgrzymkę po „świętych miejscach jego awanturniczej młodości“. On przecież tak lubi o nich mówić. Napewno jeszcze więcej znalazłby przyjemności w ich pokazywaniu. A taka pielgrzymka musiałaby mieć w sobie coś z pożegnania się z przeszłością.
Alicja Horn rozumowała logicznie i pewna była swej logiki. Jeżeli czego nie brała pod uwagę, to roli, jaką w jej planach może odegrać nieobecna już Julka.
A zaczęło się tak:
Około północy Bohdan podniósł się z tapczanu i oświadczył, że, pomimo zmęczenia, musi zajrzeć do „Argentyny“.
— Musiałabym się przebrać — zaczęła Alicja — a zresztą nie mam zbytniej ochoty. Wiesz, czy nie przyjechałbyś z „Argentyny“ do mnie?
— Co za pomysł — wzruszył ramionami — po pierwsze jestem piekielnie zmachany, a po drugie... wogóle. Coby u ciebie w domu pomyśleli?
— Nicby nie pomyśleli — swobodnie odpowiedziała Alicja — gdyż niema komu myśleć. Jestem sama.
— Jakto? — odwrócił się do niej od lustra, przed którem zawiązywał krawat.
— Sama — powtórzyła — Józefowa jest na urlopie, a Julka wyjechała na posadę.
Alicja wiedziała, że na Bohdanie ta nowina zrobi wrażenie, lecz nie przypuszczała, by mogło być aż tak
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/178
Ta strona została przepisana.