Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/182

Ta strona została przepisana.

Napróżno.
Przegrała... Ociężale podniosła się z ziemi, kręciło się jej w głowie, gdy stojąc przed lustrem automatycznie nakładała kapelusz, lecz oczy już obsechły i paliły się wielkim, czarnym płomieniem. Ogarnęła go wzrokiem, którego nie mógł znieść i wyszła bez jednego słowa pożegnania.
I oboje wiedzieli w tej chwili, że nie jest to zakończenie wszystkich rachunków, że jeszcze ich drogi muszą się skrzyżować.
Drucki o tyle umiał być szczery z samym sobą, że nie starał się wmówić w siebie obojętności dla tego nieuniknionego skrzyżowania. Oczekiwał zemsty, obawiał się jej, lecz przecież nie bał. W każdym razie należało być czujnym i z tego względu, że po wyprawie białowiejskiej trzeba było liczyć się pogróżkami ludzi, umiejących dawać sobie radę z przeciwnikami.
Nosił teraz stałe broń i zwracał pilną uwagę na wszystko, co działo się wokół niego, czy to w domu, czy w „Argentynie“, czy na ulicy. Dzięki temu w ciągu kilku dni dostrzegł Alicję w bramie naprzeciwko, raz przed wylotem alei Szucha i raz w taksówce, stojącej przed „Argentyną“. Pewnego popołudnia dowiedział się od Zośki, że jacyś dwaj podejrzanie wyglądający ludzie wypytali jej ojca o Druckiego. Dozorca umyślnie poinformował ich fałszywie, bo — jak mówiła Zośka — takie to wiadomo, bandyty, i Drucki o tem nie wątpił, tembardziej, że następnego dnia podpalono składy towarowe Załkinda przy bocznicy kolejowej.
Właśnie miał jechać na Nowolipie, by rzecz omówić, gdy zadzwonił Brunicki.
Wrócił z Zakopanego, dokąd jeździł odwiedzić syna, bardzo chciałby zobaczyć się z Druckim i jeżeli ten nie ma nic lepszego do roboty, niech się pozwoli zaprosić na obiad.
Drucki nietylko nic nie miał do roboty, lecz ucie-