Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/239

Ta strona została przepisana.

— Musowo ma być, nie? Do takiego interesu? — zaśmiał się mały ruchliwy żydek w kącie.
— No, co jest? — zapytał Załkind barczystego i ponurego draba o kędzierzawej, zwichrzonej czuprynie, siedzącego dotychczas w milczeniu.
Kędzierzawy spojrzał nań zukosa, splunął pomiędzy nogi i powiedział:
— W porządku.
— W Cytadeli?
— Aha.
— A dziś nie zawiozą — zaniepokoił się Załkind.
— Szofer nie wytrzeźwieje do północy, to już im lepiej opłaci się na stryk odrazu.
— Ten szofer to miętówkie chla, jak panienka — zaśmiał się żydek.
— A gryps doszedł?
— Mur — skinął nosem kędzierzawy.
— Słuchajcie, chłopcy, ja wam powiem — przysunął się do stołu Załkind — ja wam powiem, że ja obiecałem piętnaście „kawałków“ i że na tem stanęła sztama. Ale mnie na tym człowieku zależy, jak na samym sobie, Jeżeli się uda, to dołożę...
Zrobił pauzę i obrzuciwszy obecnych szybkiem spojrzeniem dokończył:
— Dołożę drugie piętnaście!
Zapanowała cisza. Kędzierzawy wstał, podciągnął spodnie i wyciągnął wielką łapę do Załkinda.
— Co się ma nie udać. Albo to ja takie roboty w Ameryce robiłem? Na tutejszych patałachów nima co się oglądać. Im nawet do łba nie przyjdzie. No, rebiata, warto i napić się pod taką zagrychę, jak ta obawka, co?
Teraz dopiero efekt hojności klijenta wyraził się tem, że wszyscy pokolei ściskali jego rękę i obsiedli stół dookoła. Krępy, siwy już człowiek podszedł o Załkinda i obszernie zaczął opowiadać o tem, jak dało mu się kupić „bezprizornego“ konia, że to na-